Niestety taka jest prawda. Zaliczyłam wszystko: poród w wieloosobowej
sali tzw. boksach porodowych (na szczęście byłam jedyną rodzącą),
niechęć do wpuszczenia męża (co ten facet tu robi? to nie sala
rodzinna!? - na szczęście druga położna się zlitowała i go wpuściła),
brak znieczulenia ("przecież nikt nie mówił, że poród jest jak
pocałunek!"), oksytocynę podaną na ostatni etap porodu (mimo, że trwał
14 minut!!), nacięcie krocza (zero informacji czy pytania, poczułam
tylko ciachnięcie), szycie bez
znieczulenia ("przestało działać bo uciekałaś spod igły, na dwa ostatnie
szwy nie warto dawać nowego, wytrzymasz...") i... tadam! łyżeczkowanie
(łożysko ślicznie i pięknie wyszło ale...w tym szpitalu to standardowa?!
procedura). Nikt o nic nie pytał, nikt o niczym nie informował... A na
koniec podsumowanie: "widać, że jesteś nieodporna na ból, przecież i tak
szybko poszło. Niejedna marzy o takim porodzie". Gdyby nie to, że poród
nagły i z wcześniakiem, więc musiałam w tym szpitalu jeszcze długo
zostać to bym zrobiła awanturę...
No i jeszcze: kontakt skóra do
beta trwał około 5 minut, zero możliwości nakarmienia bo przez te
warstwy szmat, w które została owinięta nie miała szans dostać się do
cycka... Pierwszy posiłek to mleko modyfikowane... Zero pomocy przy
przystawieniu do piersi i dodatkowo komentarz, że karmie nieefektywnie
bo dziecko już godzinę na cycku wisi... Karmienie o określonych
godzinach w trzygodzinnym cyklu bo zabiegi, badania, kąpiel,
naświetlania... Żeby nie pchały mm to musiałam mleko ściągać i z butli
dawać żeby było widać ile zjadła. Plus jeszcze pełne oburzenia pytanie
czy nie mam innego smoczka bo karmiłam wolnoprzepływowym Medeli
zmuszającym dziecko do ssania tak jak z piersi.