piątek, 7 lipca 2017

#czerwiecwruchu - czyli miałam być fit!



Pod koniec maja zapraszałam Was do przyłączenia się do akcji #czerwiecwruchu, która miała za zadanie motywować do większej aktywności fizycznej. Czyli, że po ruszeniu zadka z kanapy miałam być healty i superfit! Normalnie jak Ania Lewandowska. Cóż, po miesiącu czasu stwierdzam, że z Anią łączy mnie tylko tyle, że obie jesteśmy matkami :)


Do akcji postanowiłam przystąpić z powodu pogorszenia stanu zdrowia, kiepskich wyników i stwierdzenia Insulinooporności. Więcej o tym czym ona jest można znaleźć TUTAJ. Czyli po prostu potrzebowałam zmienić nawyki życiowe, przestać się migać od ruchu i zacząć działać w kierunku poprawy stanu istniejącego. Przez cały ten czas dziewczyny, które również brały w niej udział wzajemnie się motywowały i wrzucały na Instagram zdjęcia z hashtagiem akcji #czerwiecWRuchu.
Aż miło było popatrzeć jak się pocą i męczą :)

A jak to było u mnie?

Szczerze to szału nie było. Pierwsze co się ruszyło to zęby mojego dziecka. Czyli że nieprzespane nocne, nerwy, zmęczenie, a główny ruch to robienie z siebie pajaca i skakanie wokół marudzącego dziecka. Powiedzcie, że to też się liczy?
Planów miałam mnóstwo. Niewiele z nich udało mi się zrealizować. Miały być codzienne rolki, rower i gimnastyka z Ewą Chodakowską. Okazało się, że treningi są dla mnie niewskazane i bardziej mogłabym sobie zaszkodzić niż pomóc. Więc książki stoją i zbierają kurz. Może któraś z Was chce je przygarnąć?

Po pierwszym tygodniu akcji przeżyłam kryzys. Ani jedno postanowienie nie zostało zrealizowane... Nie byłabym jednak sobą gdybym nie miała planu B. Skoro plan A nie zadziałam to trzeba było wprowadzić drobne modyfikacje. Najważniejsze było stanąć w prawdzie i przyznać się samej sobie, że nie mam szans na wyjście z domu na dłużej niż godzinę bez dziecka. Z powodu kumulacji wychodzących zębów nie byłam w stanie przewidzieć kiedy się obudzi. Nie chciałam jednak zupełnie rezygnować z udziału w akcji bo... tak naprawdę nie chodziło tylko o to wyzwanie ale przede wszystkim o moje zdrowie!
Po pierwsze zmieniłam sposób odżywiania. Przeprosiłam się z jedzeniem o niskim indeksie glikemicznym i pokochałam koktajle. Głowinie te zielone.


Dzięki temu przestałam być tak strasznie senna i wiecznie zmęczona. Wróciła mi energia do życia. To już duży plus!
Po drugie - zrezygnowałam z komunikacji miejskiej! Czerwiec był miesiącem, w którym dużo się działo i dużo musiałam pozałatwiać. Na szczęście udało mi się wszystkie sprawy tak rozplanować, że nie musiałam się nigdzie śpieszyć, więc ograniczyłam do niezbędnego minimum podróże autobusem i tramwajem. Zamiast tego chodziłam. Dużo chodziłam. Niezależnie od pogody. Zdarzało się, że potrafiłam przejść nawet 15 kilometrów dziennie. Moje dziecko jeszcze nigdy nie było tak "wywietrzone" jak w czerwcu.

To był jedyny sposób żebym mogła zwiększyć ilość ruchu mając ją przy sobie. Spacerowałam z wózkiem albo mając dziecię w nosidle. Targałam przy tym zakupy i spalałam dodatkowe kalorie wdrapując się po schodach zamiast jeździć windą. Małymi kroczkami dążyłam do osiągnięcia swoich zamierzeń. Czasem udało mi się wsiąść na rower. I chociaż były to raczej wyprawy do warzywniaka, a nie do lasu, to i tak się cieszę, że jechałam nim a nie samochodem.





Czy czuję się rozczarowana?
Nie! Już jakiś czas temu nauczyłam się mierzyć siły na zamiary i cieszyć nawet małymi sukcesami. I chociaż do fitmamy mi strasznie daleko to nie to jest wyznacznikiem sukcesu. Bo dla mnie nawet te małe kroki to był duży sukces. Mogłam się poddać i sobie odpuścić. Mogłam podkoloryzować fakty i umieścić tu wpis o super formie i niekończącym się paśmie sukcesów - przecież i tak nikt tego nie sprawdzi. Mogłam, ale tego nie zrobiłam. Dlaczego? Bo najważniejsze jest stawianie sobie realnych wyzwań. Mimo, że 'tylko" więcej chodziłam -czuję się o wiele lepiej. Udało mi się zobaczyć wiele ciekawych miejsc w okolicy i odwiedzić te, które odkładałam na później. Zmiana nawyków żywieniowych też przyniosła efekty. Waga ani drgnęła. I z czego tu się cieszyć? Ano z tego, że nie podskoczyła ona do góry. A przy moim schorzeniu tyje się czasem od tzw. powietrza! Nawet nieodpowiednio dobrane ćwiczenia fizyczne mogą powodować pojawienie się dodatkowych kilogramów.
Czuję się lepiej i to jest najważniejsze. W przyszłym tygodniu jedziemy na urlop. Wiem, że dam radę zdobyć jakiś szczyt. Może nie za duży ale jakiś na pewno :)

 Jeśli chcecie wiedzieć jak poradziły sobie pozostałe uczestniczki to zapraszam do odwiedzin:

pozdrawiam
Matka bez lukru
--------
Dziękuję za odwiedziny! Jeżeli post Ci się podobał to zachęcam do komentowania
Jeśli chcesz być na bieżąco z moimi wpisami to zapraszam na mój profil na FB
lub na Instagram

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz