Sześć tygodni za nami. Dokładnie o 14.45 na świat przyszło to drące się
wniebogłosy maleństwo. To był dobry znak. Na ten krzyk tak bardzo
czekałam. Poród zaczął się niespodziewanie w 34 tygodniu ciąży więc tak
naprawdę to dopiero teraz powinna się pojawić po tej stronie brzucha.
Radość mieszała się z przerażeniem. Czy z nią wszystko dobrze? Czy to
nie za wcześnie? Jak ja dam sobie z tym wszystkim radę? Jak poradzimy
sobie w tej nowej sytuacji. Porodu nie wspominam. Z jednej strony
cała sytuacja była wyjątkowo komiczna. Poszłam na kontrolę do poradni
przyszpitalnej, siadłam na fotelu i podczas badania zalałam lekarza
odchodzącymi wodami płodowymi... Jak w amerykańskim filmie. Później
akcja działa się zastraszająco szybko. Nagle ktoś przyjechał z łóżkiem,
ktoś mnie rozebrał i ubrał w seksi wdzianko wiązane z przodu na kilka
kokardek, ktoś podał telefon żebym mogła zadzwonić po męża. Ponieważ
mała chciała rodzić się już w 28 tygodniu to miałam założony szew
okrężny na szyjce. Teraz należało NATYCHMIAST go zdjąć żeby mnie nie
rozerwało w środku. Po przecięciu szwu: 7 cm rozwarcia. Lekarze poszli.
Od tej chwili byłam zdana tylko na położne. I tu skończyło się wszystko
co dobre i co warto wspominać z porodówki. No może jeszcze nieocenione
wsparcie jedynej osoby, która przejmowała się moim losem czyli mojego
kochanego męża, który cudem został do mnie wpuszczony...
Ten
maleńki tobołek został mi położony na brzuchu dosłownie na kilka chwil. A
później wylądował w inkubatorze. A ja na sali z dziewczynami z dziećmi
przy boku. To było najgorsze. Ryczałam. Nie z bólu. Z tęsknoty za tym
małym człowieczkiem. Nie mogłam do niej pójść bo nie potrafiłam jeszcze
wstać z łóżka. Nie mogłam też patrzeć na te małe brzdące przytulające
się do moich towarzyszek z pokoju.
A dziś mija 6 tygodni. Kocham
tego malucha najbardziej na świecie. Czasem mam dość. Czasem nie mam sił
i czuję się jak zombi. Ale dajemy radę. Nie chcę być matka idealną.
Chcę być matka kochającą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz