Szkodnik, dziecior, mały wredziolec, krzykaczka... Niektórzy
zarzucają mi, że mówienie tak o własnym dziecku odbiera mu godność.
Halo! Ziemia!
Jakże ja nie lubię, kiedy ktoś próbuje narzucać mi swoją wizję mojego macierzyństwa.
W moim świecie dziecko nie puszcza bączków. Ono pierdzi i to tak, że aż
echo się niesie po pokoju. A od mruczenia oznaczającego "budzę się" do
wrzasku "głodna jestem! nigdy nie jadłam! nakarm mnie natychmiast.
NA-TYCH-MIAST!" rozpędza się w 10 sekund! W moim świecie dziecko nie
robi kupek pachnących fiołkami. Ono czasem obsrywa się aż po pachy, przy
okazji obsrywając wózek, przewijak lub mnie - zależy gdzie się
aktualnie znajduje. A zawartość pieluchy bardziej przypomina zapachem
gazy bojowe niż słodkie perfuma. Moje dziecko wrzeszczy czasem jak
opętane. A sekundę później uśmiecha się z tak niewinną minką, że aż boje
sie pomyśleć co mu siedzi w głowie. I nie, nie tylko chłopcy potrafią
osikać matkę kiedy akurat pieluszkę im zmienia. Dziewczynki też mają
taką umiejętność. Doświadczyłam na własnej skórze kilka razy. Karmienie
piersią boli. Cholernie boli. Zwłaszcza kiedy mały ssak rzuca się przy
cycku nie wypuszczając go z buzi. Albo gdy nagle najdzie go ochota na
szczypanie bezzębną szczęką mojego sutka. Takiego bólu nie życzę nikomu.
Ah, i jeszcze wystawianie dzieciora "na spacer" na ogródek to norma.
Ono się wietrzy a ja w końcu mam czas napić się gorącej herbaty, albo
zjeść obiad, albo najzwyczajniej w świecie poleżeć do góry brzuchem
(który nota bene nadal wygląda jakbym w ciąży była...). Czas dobiegu z
kuchni na ogródek zajmuje minutę. Jak wózek stoi pod oknem to nawet
zdążę przed histerią z serii "nigdy nie jadłam". I jeszcze jedno. W moim
świecie dziecko nie ma wstępu do naszej sypialni. Nie ma wstępu do
małżeńskiego łóżka. Ma swoje łóżeczko, w swoim pokoju. I tam śpi od
pierwszej nocy.
W moim świecie zdarza mi się myśleć, że najchętniej
zamknęłabym to wrzeszczące od kilkudziesięciu minut dziecko w piwnicy, a
sama z rozkoszą słuchała darcia mordy jakiegoś heavy metalowca bo i tak
byłyby to przyjemniejsze dźwięki dla moich uszu... W moim świecie matka
ma prawo powiedzieć głośno, że czasem ma dosyć, że nie sądziła, że
macierzyństwo jest takie wyczerpujące, że ten mały człowiek jest czasem
po prostu wkurzający.
I w niczym nie odbiera jej to tytułu
"najlepsza matka dla swojego dziecka". Bo okazywanie także tych złych
emocji nie oznacza braku miłości.
A mam wrażenie, że od matek
wymaga się wiecznego zadowolenia, świergolenia i dziubdziania. Wymaga
się męczeństwa i heroizmu. Wymaga się rezygnacji z bycia sobą. Zamiast
autentyczności powinien być lukier. Matka w oczach wielu nieustannie
powinna rzygać tęczą na widok swojego dziecka. Szczerze? Czasem chce się
rzygać ze zmęczenia po kolejnym wstawaniu w nocy, po kolejnych
godzinach noszenia na rękach tych kilku kilogramów - bo kolka, bo
brzuszek, bo ból istnienia tego małego człowieka jest przeogromny.
Nie jestem typową Matką Polką Męczennicą. Z premedytacją czasem
zostawiam dziecko babci. Bo wtedy nawet wspólne z mężem wyjście na
zakupy jest ekscytującym doświadczeniem.
Kocham moje dziecko
najbardziej na świecie. I nikomu nie pozwolę powiedzieć, że jest
inaczej. Kocham je jednak zdroworozsądkowo. Decyzyjnie. Kocham je
chociaż widzę trudności jakie z tą miłością są związane. Różowe okulary
mnie nie przekonują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz