poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Macierzyństwo bezlukrowe

Szkodnik, dziecior, mały wredziolec, krzykaczka... Niektórzy zarzucają mi, że mówienie tak o własnym dziecku odbiera mu godność. Halo! Ziemia!
Jakże ja nie lubię, kiedy ktoś próbuje narzucać mi swoją wizję mojego macierzyństwa.
W moim świecie dziecko nie puszcza bączków. Ono pierdzi i to tak, że aż echo się niesie po pokoju. A od mruczenia oznaczającego "budzę się" do wrzasku "głodna jestem! nigdy nie jadłam! nakarm mnie natychmiast. NA-TYCH-MIAST!" rozpędza się w 10 sekund! W moim świecie dziecko nie robi kupek pachnących fiołkami. Ono czasem obsrywa się aż po pachy, przy okazji obsrywając wózek, przewijak lub mnie - zależy gdzie się aktualnie znajduje. A zawartość pieluchy bardziej przypomina zapachem gazy bojowe niż słodkie perfuma. Moje dziecko wrzeszczy czasem jak opętane. A sekundę później uśmiecha się z tak niewinną minką, że aż boje sie pomyśleć co mu siedzi w głowie. I nie, nie tylko chłopcy potrafią osikać matkę kiedy akurat pieluszkę im zmienia. Dziewczynki też mają taką umiejętność. Doświadczyłam na własnej skórze kilka razy. Karmienie piersią boli. Cholernie boli. Zwłaszcza kiedy mały ssak rzuca się przy cycku nie wypuszczając go z buzi. Albo gdy nagle najdzie go ochota na szczypanie bezzębną szczęką mojego sutka. Takiego bólu nie życzę nikomu. Ah, i jeszcze wystawianie dzieciora "na spacer" na ogródek to norma. Ono się wietrzy a ja w końcu mam czas napić się gorącej herbaty, albo zjeść obiad, albo najzwyczajniej w świecie poleżeć do góry brzuchem (który nota bene nadal wygląda jakbym w ciąży była...). Czas dobiegu z kuchni na ogródek zajmuje minutę. Jak wózek stoi pod oknem to nawet zdążę przed histerią z serii "nigdy nie jadłam". I jeszcze jedno. W moim świecie dziecko nie ma wstępu do naszej sypialni. Nie ma wstępu do małżeńskiego łóżka. Ma swoje łóżeczko, w swoim pokoju. I tam śpi od pierwszej nocy.
W moim świecie zdarza mi się myśleć, że najchętniej zamknęłabym to wrzeszczące od kilkudziesięciu minut dziecko w piwnicy, a sama z rozkoszą słuchała darcia mordy jakiegoś heavy metalowca bo i tak byłyby to przyjemniejsze dźwięki dla moich uszu... W moim świecie matka ma prawo powiedzieć głośno, że czasem ma dosyć, że nie sądziła, że macierzyństwo jest takie wyczerpujące, że ten mały człowiek jest czasem po prostu wkurzający.
I w niczym nie odbiera jej to tytułu "najlepsza matka dla swojego dziecka". Bo okazywanie także tych złych emocji nie oznacza braku miłości.
A mam wrażenie, że od matek wymaga się wiecznego zadowolenia, świergolenia i dziubdziania. Wymaga się męczeństwa i heroizmu. Wymaga się rezygnacji z bycia sobą. Zamiast autentyczności powinien być lukier. Matka w oczach wielu nieustannie powinna rzygać tęczą na widok swojego dziecka. Szczerze? Czasem chce się rzygać ze zmęczenia po kolejnym wstawaniu w nocy, po kolejnych godzinach noszenia na rękach tych kilku kilogramów - bo kolka, bo brzuszek, bo ból istnienia tego małego człowieka jest przeogromny.
Nie jestem typową Matką Polką Męczennicą. Z premedytacją czasem zostawiam dziecko babci. Bo wtedy nawet wspólne z mężem wyjście na zakupy jest ekscytującym doświadczeniem.
Kocham moje dziecko najbardziej na świecie. I nikomu nie pozwolę powiedzieć, że jest inaczej. Kocham je jednak zdroworozsądkowo. Decyzyjnie. Kocham je chociaż widzę trudności jakie z tą miłością są związane. Różowe okulary mnie nie przekonują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz