wtorek, 18 października 2016

Mówili, że to już koniec...

Już od połowy ciąży słyszałam od znajomych, że jak urodzi się dziecko to wszystko się zmieni. Że trzeba będzie się gimnastykować, robić grafiki, cyrkowe akrobacje, strategie jak do planu przejęcia władzy nad światem...I wiecie co? Nie mieli racji!

Odkąd urodziło się nasze dziecko jeszcze nigdy nie opuściliśmy wspólnej Eucharystii. I zawsze Dziecior był  razem z nami.
Tak, wymaga to trochę zachodu ale warto. W ten sposób jeszcze bardziej czujemy się rodziną.
Jak to zrobić? Nie ukrywajmy - noworodek większość czasu przesypia. Na początku rewelacyjnie sprawdzał się fotelik samochodowy. Tu uwaga dla oburzonych - wejście jest po schodach więc wózek odpada. Teraz bardzo pomaga nam chusta.Zwykle w niej Bezlukrątko przesypia całą Mszę. A jeśli się zbudzi to zachowuje się w miarę spokojnie. Nie ma tzw. "głośnego oczekiwania na posiłek". W innych sytuacjacg moje dziecko od trybu "ledwo otwieram oczy" do "niiiiigdyyyy niiiieeeee jaaaaaadłaaaaam! Naaaaakarmmmm mnie!!" rozpędza się w kilka sekund. W chuście tego nie ma.


Ważne jest kilka rzeczy. Wybrać taką godzinę Mszy aby dziecko akurat miało drzemkę albo tak nauczyć dziecko drzemek aby chodzić na swoją ulubioną godzinę. My wybraliśmy opcję drugą. I jestem bardzo zadowolona. Ważne jest tez odpowiednie miejsce siedzenia. Daleko od głośnika. Nasze dziecię potrafi zasnąć w pewnym ograniczonym stopniu hałas ale nie potrafi zasnąć jak czuję dudnienie głośników. Z dala od przeciągów. I co najważniejsze - w miarę chłodne. Chyba, że chcecie po wejściu je rozbierać a po zakończonej mszy ubierać. A jeśli macie dziecko o podobnym charakterze do mojego to grozi to wrzaskiem zagłuszającym księdza mówiącego przez mikrofon. Moje Bezlukrątko nienawidzi się ubierać. Włożenie rękawów kurtki graniczy z cudem. A od rodziców wymaga ogromnych pokładów cierpliwości...
Można by rzec idealne dziecko :) Tak sobie myślę, że ważny jest też duży dystans do siebie. I do dziecka. I do dostojeństwa jakie przypisuje się budynkowi kościoła. Tak, zdarzało mi się karmić na schodach Kościoła. Albo w ostatniej ławce pod chórem. Albo w przedsionku. I nigdy nie usłyszałam, że to coś złego. Ani od księdza ani od współuczestników Mszy. Dziecko kwęka, stęka i pomrukuje? - to jego święte prawo i nikt nie może mu tego odebrać. Dziecko płacze - ok, to już może przeszkadzać innym. Warto się trochę wycofać. Ale nie koniecznie aż do bramy od własnego domu. Czasem wystarczy wyjść na zewnątrz. Albo stanąć w przedsionku. Albo... coraz więcej kościołów ma specjalne salki dla rodziców z małymi dziećmi. Osobiście za nimi nie przepadam ale zdarzało mi się korzystać i z takiej. No kto by się nie obudził jakby mu ktoś inny polał głowę wodą? A pobudka oznacza papu. Proste, prawda? Więc zaszyłam się z Dzieciorem w takiej salce żeby ją spokojnie nakarmić. Był tam telewizor więc widziałam co się dzieje w Kościele i nie czułam się taka "poza Mszą". I przydaje się też sporo poczucia humoru. Cóż, dziecku wolno więcej. Pamiętacie mój wpis o głośnym bąku podczas przeistoczenia? No właśnie :)
I jeszcze jedno. Jeśli główną osobą, której dziecko przeszkadza jest ksiądz to... albo możecie zmienić kościół albo uczyć go pokory i cierpliwości. Wszak tym powinien się cechować.
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz