czwartek, 5 stycznia 2017

Chora służba zdrowia

Dziś chciałabym poruszyć uwielbiany przez wszystkich temat... Nie, nie będzie o polityce. Będzie o Służbie Zdrowia. Moje starania o ciąże to długa droga i obiecuję, że kiedyś Wam o niej opiszę. Ponieważ miałam wykupione prywatne ubezpieczenie zdrowotne w pewnej części finansowane przez pracodawcę to wszystkie badania i wizyty miałam w prywatnych placówkach. Przyzwyczaiłam się do standardów w postaci braku kolejek tworzonych przez znudzone emerytki, umawiania wizyt na konkretną godzinę, życzliwego "dzień dobry" i "do widzenia". Ot, można by powiedzieć, że w dupie mi się poprzewracało od tego luksusu bo chciałam być podobnie traktowana także na porodówce i  teraz kiedy chodzę z małą do lekarzy wszelkich specjalności.

O tym jak wyglądał mój poród i przestrzeganie Standardów Opieki Okołoporodowej pisałam Wam w poście Horror na porodówce i nawet teraz jak o tym myślę to robi mi się niedobrze... Jedyną życzliwą mi osobą był mój lekarz prowadzący ciążę, który na szczęście pracował w tym szpitalu i zaglądał do mnie za każdym razem kiedy miał dyżur. Ot, mała rzecz a cieszy. Okazało się, że jest sympatyczny nie tylko podczas prywatnych wizyt ale tak po ludzku też. Teraz, po pół roku życia z niemowlakiem mogę stwierdzić, że wtedy narodziły się dwie osoby. Moje dziecko i matka walcząca. Matka walcząca z lekarzami o każdą informację, skierowanie i wsparcie. Matka walcząca o wiarę w to, że jest dobrą matką i że robi wszystko żeby zapewnić swojemu dziecku szczęście.

Ostatnio usłyszałam od przyjaciółki, która ma dziecko w podobnym wieku, że jestem najbardziej wyluzowaną matką jaką zna i że na pewno nie pozwalam sobie w kasze dmuchać jeżeli chodzi o moje dziecko. I tu niestety trochę się pomyliła. Bo faktycznie, jeśli córka odziedziczy charakterek po mnie to będziemy miały w domu armagedon. Łatwy nie jest :) I jeśli wiem, że mam rację to potrafię się postawić. Tylko, że w byciu matką to ja mam zerowe doświadczenie. I za każdym razem kiedy ktoś mi mówi, że coś jest z nim nie tak, to się przejmuję. Zwłaszcza jak mówi mi to lekarz- czyli ktoś, kto (przynajmniej teoretycznie) powinien chcieć jak najlepiej dla nas, prawda?
A odkąd na świat przyszło bezlukrątko mam wrażenie, że wszyscy chcą mi udowodnić, że nie potrafię się nim odpowiednio zajmować. Dzięki Bogu trafiłam na dobrą położną środowiskową i tylko dzięki niej nie zrezygnowałam z karmienia piersią po 6 tygodniach od porodu...
Kiedy po 4 dniach od wyjścia ze szpitala trafiłam na pierwszą wizytę do pediatry, nie wiedziałam, że to początek niekończącej się wędrówki po lekarzach. To zrozumie tylko ktoś, kto urodził wcześniaka. Razem z wypisem ze szpitala dostaje się zalecenie wizyt u neonatologa, okulisty, ortopedy, neurologa, kardiologa.... Później doszła nam jeszcze rehabilitacja. Teraz czekam na wizytę u psychologa, logopedy i ponowne wizyty u tych z pierwszej wyliczanki...
Moje dziecko nie choruje. Wyjątkowo dobrze znosi wszystkie trudności. Jestem z niej cholernie dumna. Z siebie już trochę mniej. Stałam się nerwowa. Bo każda taka wizyta kosztuje mnie dużo. Dużo stresu. Dużo obaw. Dużo sił na pozbieranie się po wyrokach jakie wtedy padają. Trzy z nich zabolały mnie najmocniej. Każdy z nich odchorowywałam długo. Z podniesienia się po każdym jestem strasznie dumna.
1. Pewnie coś zjadła niedozwolonego i dziecku zaszkodziło
Tak, to najlepsza rada na wszelkie dziecięce dolegliwości. Pamiętam jak w 6 tygodniu życia Bezlukrątko zaczęło tak strasznie płakać, że aż zrobiło się sino-czerwone i nie mogło złapać oddechu... Od razu polecieliśmy do lekarza. I co? Trzeba przeczekać. To typowe. Niektóre dzieci tak mają. Najlepiej odłożyć i pozwolić płakać. Nic nie można pomóc. Pewnie coś jadła niedozwolonego i dziecku zaszkodziło. Trzeba ograniczyć się do trzech produktów w diecie. Jeść ziemniaki z marchewką i czerwone buraki.  Nagotować sobie zupy i jeść. Czasem jak można rosół. A dziecku dać herbatkę na brzuszek. I jak byłam sceptycznie nastawiona do diety matki karmiącej to wtedy uwierzyłabym we wszystko. Mogłabym żyć na chlebie i wodzie byle tylko nie musieć oglądać jak dziecko cierpi... Uwierzyłam, że to moja wina, że swoim uporem w jedzeniu wszystkiego na co mam ochotę krzywdzę własne dziecko, że tym cholernym gołąbkiem zjedzonym dzień wcześniej prawie jej nie zabiłam... Uwierzyłam, że jestem złą matką...
Dobrze, że położna wybiła mi to wszystko z głowy. Powiedziała, żeby dać dziecku probiotyk bo ma po prostu niedojrzały układ pokarmowy i pewnie ma problemy z odgazowaniem się. Poradziła Windi. Takiego pierdu jaki wyszedł przy następnym ataku płaczu to ja nigdy wcześniej nie słyszałam.... I dziecko znów jak anioł... Później wystarczyło podawać sab simplex, kłaść brzuszkiem na moim brzuchu i jakoś przetrwaliśmy...
2.To ja tu jestem lekarzem
I znów śmierdząca sprawa. Dziecko przestało robić kupę. Znaczy robiło coraz rzadziej. Najpierw co 3, potem co 5, jeszcze później co 7 dni... Ileż ja chemii w nią wlałam to się w głowie nie mieści. Wszystkie możliwe leki dostępne w aptece na receptę... Sugerowałam, że to przez żelazo, że może warto zrobić morfologię i sprawdzić czy nadal musi je brać... "To ja tu jestem lekarzem i ja zdecyduje czy ma brać czy nie... nawet jakby wyniki były dobre to musi brać na zapas bo wcześniaki... Naczytała się pani internetów i próbuje skierowania wymuszać. Przez takie matki później trzeba dzieciom krew przetaczać..."  I znów uwierzyłam, że chcę dziecku krzywdę zrobić... A ja tylko chciałam aby ona nie cierpiała tak bardzo podczas wypróżniania... Dopiero po pobycie w szpitalu dotarło do mnie, że leki które jej podaje nie działają. Że efekt powinien być po 2 godzinach a nie było go po tygodniu... Kiedy tylko upewniłam się, że jelita pracują prawidłowo a żelazo jest w normie to... ostawiłam jej wszystkie leki przeczyszczające i przestałam podawać to cholerne żelazo. Pomoc znaleźliśmy u osteopaty. Winne okazało się żelazo i wzmożone napięcie mięśniowe. Kupy nadal są rzadko ale bezbolesne. Taki jej urok.
3. Dziecko się nie najada. Trzeba dokarmiać
Wizyta przedszczepienna po 5 miesiącu życia. Ważenie. Przez miesiąc ani grama na plusie. Wyrok: dziecko się nie najada. Trzeba podać mieszankę. Głodzę dziecko. Ona rozumie, że chce karmić piersią ale nie zawsze można mieć to co się chce. Nie każda kobieta się do tego nadaje. Pewnie mam chude mleko... Ambicje trzeba odłożyć... Łzy stanęły mi w oczach. Ale jak to? Przecież tyle nas kosztowała nauka ssania piersi. Przecież tak ładnie je... I jak niby mam ją karmić inaczej skoro ona odrzuciła butelkę po 3 miesiącu życia... Z gabinetu wyszłam załamana... Wróciłam do domu z płaczem... Dotarło do mnie, że nie potrafię zadbać o podstawowe potrzeby dziecka. Nie nadaje się nawet do karmienia...
Z tego było mi chyba najtrudniej się podnieść... Pomógł mi mąż. Zaproponował, że sprawdzimy ile ona zjada. Kupiliśmy wagę. I ważyliśmy ją przed i po każdym posiłku. Różnica była w granicach 200 gramów. Więc jednak coś zjada. Mąż ze swoim męskim punktem widzenia zawyrokował, że nie dokarmiamy. Jak jest głodna do wiedzą o tym nawet sąsiedzi więc skoro przesypia całe noce to głodna nie jest. Przecież nie może przybierać ciągle tak samo szybko jak na początku. Wagę urodzeniową podwoiła w 3 miesiącu! Może ma czas stagnacji. A może więcej się kręci... Co rano sprawdzamy przyrosty. Są. Małe ale są.

Za to mam największy żal do lekarzy. Za takie pochopne ocenianie. Teraz się nie dziwie, że w Polsce tak mało kobiet karmi piersią dłużej niż pół roku. Skoro kiedy tylko pojawi się jakiś problem to lekarze od razu proponują sztuczne mieszanki. Tak naprawdę to w pierwszej kolejności powinna mi zaproponować zmianę techniki karmienia, częstsze przystawianie do piersi, może wcześniejsze rozszerzanie diety...  Niestety mam wrażenie, że wielu lekarzy traktuje mleko modyfikowane jak lekarstwo na wszelkie zło: kolki, wzdęcia, bóle brzucha, wysypkę, zwolnienie przybierania...

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że my matki działamy pod wpływem emocji... Że kiedy usłyszymy, że dzieje się coś złego to się przejmujemy... Że nawet kiedy normalnie jesteśmy pewnymi siebie, silnymi kobietami to jeżeli chodzi o dzieci to jesteśmy w stanie uwierzyć we wszystko...

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam jednym tchem wiesz? Znam to wszystko, słowo w słowo. U mnie zamiast żelaza była witamina K, która może działać podobnie. Ma jednej bzdurnej konferencji ku uciesze koncernów farmaceutycznych z dawki bodajże 25mg przeszli na 150mg, nie jestem pewna co do zakresu dawek. Kazano nam podawać kapsułki K+D, po 50 zł opakowanie. Wszystko super, ale po podaniu pierwszej dawki małego rozbolał brzuch, wykluczyliśmy wszystko i zostały witaminy. Stara doktorka upierała się żeby dawać, bo tak zapobiegamy noworodkowym wylewom do mózgu, których w Polsce jest aż 4% ... Prywatna doktorka odstawiła to w cholerę i jesteśmy na kropelkach z witaminy D. Co do witaminy K około dwa miesiące temu wrócono do starej, niskiej dawki ... Czujesz to? A dziecko by się męczyło. Ja też głodziłam małego, o czym możesz z resztą poczytać u mnie. Notki nam się zgrały tematycznie po szpitalnym tygodniu jak widzę ;). Jesteś silna! Pamiętaj, że to Ty jesteś mamą swojego dziecka, intuicja mamy to skarb. Wiem jak to ciężko bo też padałam na kolana po tych durnych komentarzach, ale podniosłyśmy się, jesteśmy silniejsze :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam o tej witaminie K, ciekawe jaka dawkę sama dziecku podawałam, ale już nawet mi się nie chce sprawdzać i denerwować :/ Ostatnio prawie całkiem przeszliśmy na naturalne suplementy odstawiając produkty farmaceutyczne. Wierzę, ze jest to dobra droga :)

      Usuń
    2. Wczoraj byłyśmy u neonatologa. Nowa lekarka. Ogląda wypis małej ze szpitala i pyta zdziwiona "Witamina K? Kto kazał jej to podawać? A... Ona się w czerwcu urodziła... Wtedy wszystkim kazali...". Ot, i tyle na ten temat. U nas też powodowała ból brzucha. Na szczęście wit. D od początku ma w kropelkach. Tylko każdy lekarz do którego idziemy zaleca inną dawkę.... Było już 1x1 kropla, 1x2 krople, 4dni x 1 kropla + 3 dni x 2 krople... Teraz znów 1x1...
      My ogólnie staramy się eliminować chemię z naszego życia. Nie tylko dziecku. Sobie też. I poprawa jest widoczna gołym okiem.
      Lekarka zachwycała się stanem skóry naszego dziecka do tego stopnia, że zapytała w którym emoliencie ją kąpiemy to będzie polecała innym mamom. Jak usłyszała, że w samej wodzie plus czasem szare mydło to nagle stwierdziła, że dziecko przesuszymy i mamy używać czegoś nawilżającego..

      Usuń
  3. Niestety jest to przykre, że służba zdrowia... właściwie nie służba zdrowia tylko ludzie, lekarze, tak funkcjonują. Czasem to z niewiedzy, a czasem z braku ludzkiego podejścia do drugiego człowieka. Nasza pediatra to anioł jeśli chodzi o chęci i podejście do dziecka i nas rodziców. Zdarzało się jednak że w swych diagnozach się myliła i sami musieliśmy do pewnych rzeczy dochodzić lub szukać lepszych rozwiązań leczniczych, żeby nie faszerować dziecka chemią. Są więc dwie drogi dla rodziców - poddać się systemowi lub starać się znaleźć lepszą drogę. To drugie niestety idzie czasem w parze z nerwami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też prawda. Mimo, że czasem śmieję się z mamusiek pytających na forach o porady medyczne to i mi się to czasem zdarza... Tak samo szukanie informacji w googlu. Już kilka razy ratowały nas przed niepotrzebnymi lekami czy zabiegami.

      Usuń