wtorek, 14 marca 2017

Jak wytresować dziecko


"Jeszcze tylko położę dziecko spać i od 19.00 mam czas dla siebie" - po napisaniu takiego zdania na jednej z grup dla mamusiek poczułam się jakbym rozpętała trzecią wojnę światową! Przelała się tam taka fala hejtu jaką rzadko mam okazję zobaczyć. Komentarze były od szyderczego "ta, jasne... i może jeszcze powiesz, że wtedy uśnie!" do agresywnego "to tresura!".

Tak więc dziś chciałabym Wam opowiedzieć o tym jak wytresowałam swoje dziecko! I jestem z tego powodu szczęśliwa! I wiecie co? Wiem, że przynajmniej jedna mama, której o tym opowiedziałam i która zdecydowała się na to samo - też jest szczęśliwa! Jej córka również - bo w końcu zaczęła się wysypiać. To będzie bardzo osobisty wpis. Taki trochę ekshibicjonizm emocjonalny.


Tresura rozpoczęła się jeszcze przed narodzeniem. Jak przystało na prawdziwą książkoholiczkę, tuż po zobaczeniu dwóch kresek na teście ciążowym, zaopatrzyłam się w lektury niezbędne dla przyszłej mamy! Oczywiście biblioteczka się z czasem powiększyła ale pierwszy zestaw składał się z:


1. Murkoff Heidi, Mazel Sharon: W oczekiwaniu na dziecko
2. Murkoff Heidi, Mazel Sharon: Pierwszy rok życia dziecka
3. Tracy Hogg: Język niemowląt
4. Gina Ford: Pierwszy rok życia dziecka
5. Sally Hohnberger: Wychowanie w mocy Ducha niemowląt i małych dzieci

I nie, nie polecam ich do bezmyślnego przyjęcia i wprowadzenia w życie opisanych tam zasad.  Polecam do przeczytania i wyciągnięcia własnych wniosków.

Pierwsze dwie książki traktuję jako pewne kompendium wiedzy. Zwykle kiedy szukam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania to zaglądam najpierw tam. Później do internetu. I żeby nie było - jeśli chodzi o problemy ze zdrowiem to najpierw konsultuje się z lekarzem. Taka ze mnie tradycjonalistka! A co!
Pozostałe trzy pozwoliły mi znaleźć odpowiedź na pytania: Jaką chcę być matką? Jak chcemy wychowywać dziecko? Jakimi rodzicami chcemy być dla naszego dziecka? Jakie wartości i zachowania chcemy przekazać naszemu dziecku? Liczba mnoga jest tu użyta celowo. Na te pytania musiał sobie odpowiedzieć też Pan Bezlukrowy. W końcu oboje jesteśmy odpowiedzialni za wychowanie naszego dziecka! Od początku było dla nas jasne, że musimy to robić wspólnie. Jednomyślnie. Po wielu godzinach rozmów udało nam się znaleźć wspólne stanowisko.


Kiedy Bezlukrątko dość niespodziewanie przyszło na ten świat, przelała się przeze mnie wielka fala oszołomienia, ogłupienia, lęku, miłości i troski. Patrzyłam przez szybę inkubatora na tą za małą istotkę i chciałam jej dać cały świat. Całą miłość, którą mieściło moje serce i wzmagała buzująca we krwi oksytocyna. Wtedy zdecydowałam: nie dam się zwariować! Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Nie na odwrót! Uwielbiam ciepłą kawę i wspólnie jedzone posiłki. Potrzebuję snu jak każdy normalny człowiek. Życie nie składa się jedynie z karmienia, przewijania i bujania. Taka to egoistka ze mnie wyszła. Ośmielająca się mieć własne potrzeby! Postawiłam na macierzyństwo bez lukru. Postawiłam na rodzicielstwo bliskości. Postawiłam na rodzicielstwo oparte na codziennych rytuałach. Postawiłam na małżeństwo przed rodzicielstwem. Trochę się to wyklucza, prawda? Na początku też mi się tak wydawało. Teraz wiem, że była to najmądrzejsza decyzja jaką podjęliśmy w życiu.

Jak to zrobiłam? Opracowałam swoją metodę wychowania dziecka. Z każdego zaproponowanego modelu wzięłam to co mi odpowiadało. I to na co godziło się moje sumienie. Nie miałabym serca pozwolić dziecku wypłakiwać się przez 20 minut jak zaleca jedna z autorek. Co nie zmienia faktu, że pozwalam jej płakać. Z premedytacja i świadomością! Nigdy nie zdarzyło mi się biec do niej z majtkami na kostkach, bo siedząc w łazience usłyszałam pierwsze chlipnięcie. A powinnam! Przynajmniej według niektórych terrorystek głoszących spaczony model wychowania w bliskości!
O tym, że dziecku należy pozwolić płakać pisałam już w TYM poście. Zachęcam do przeczytania.

Wielokrotnie w internecie natrafiam na stwierdzenia, które nawet teraz podnoszą mi ciśnienie i powodują, że gotuje mi się krew w żyłach. Głównie dlatego, że propagują skrzywiony obraz macierzyństwa i wpędzają młode matki w kompleksy. Bo niby szczęśliwe dzieci nie płaczą. A moje czasem ryczy jak oszalałe. Bo niby macierzyństwo to ta forma bliskości, która pozwala nosić dziecko na rękach 24/7. A ja czasem marzę o tym, żeby oddać ją tacie, babci, do żłobka i mieć chwilę świętego spokoju. Bo przecież macierzyństwo to misja i poświęcenie się dla dziecka. A ja chcę mieć też inne życie niż tylko bycie mamą! I to wcale nie znaczy, że chce mieć wszystko dokładnie tak jak wcześniej i dziecko na dodatek. O nie! To znaczy, że chce nadam mieć jakieś pasje, jakąś odskocznie. Coś, co pozwoli mi przetrwać ten czas i nie zwariować.

Wśród takich internetowych perełek najbardziej działają na mnie:
1. Dziecko może być przy cycku cały czas. To napędza laktacje. Weź książkę, włącz serial i leż z cycem na wierchu aby mały ssak mógł pociągnąć dwa razy, zasnąć, obudzić się po 15 minutach wyjąc z głodu, znów pociągnąć dwa razy, zasnąć, znów się obudzić... Przecież chciałaś mieć dziecko to teraz powinnaś poświęcić mu cały swój czas. I ani mi się waż je budzić, kiedy zaśnie przy cycku. To nie humanitarne! Dziecko może budzić się na jedzenie co 15 minut bo ma malutki żołądeczek i więcej nie jest w stanie zjeść. No i ono w ten sposób swoją potrzebę bliskości zaspokaja...
2. Punkt pierwszy obowiązuje zarówno w dzień i w nocy. Jak nie chce ci się do niego wstawać to  zabierz je do swojego łóżka. Zmieścicie się. A jak nie to przecież mąż może tymczasowo wylecieć na kanapę do salonu. Albo do pokoju dziecka bo przecież ono i tak tam nie śpi. Tak ci będzie najwygodniej. A przecież do osiemnastki tam spać nie będzie?!
3. Plan dnia dla niemowlaka? Jasne! Ono go ustala. Przecież takiego brzdąca nie można do niczego zmusić. Je, bawi się, śpi kiedy chce. Zasypia w chuście albo w hamaku. A najlepiej na rękach. Pogódź się z tym, że nie będziesz miała chwili dla siebie.
4. Dziecka nie da się nauczyć samodzielnego zasypiania! Bujanie na rękach to norma. Przynajmniej mięśnie sobie wyrobisz. Jak zaśnie to odłożysz. Albo i nie...

I ja w swoim macierzyństwie postanowiłam się z tymi czterema najbardziej mnie wkurzającymi stwierdzeniami rozprawić. I wiecie co? Udało się!
1. Nie pozwoliłam zrobić sobie smoczka z mojego cycka. Kiedy dziecko przestawało jeść, bo zasypiało, to je delikatnie rozbudzałam. Niekoniecznie wacikiem zanurzonym w lodowatej wodzie! Wystarczyło połaskotanie po boku. albo przełożenie do drugiej piersi. W życiu jest o wiele ciekawszych rzeczy niż leżenie z dzieckiem przy cycku. Ona ma z niego zjeść. I się najeść. A nie się nim bawić. Od tego ma zabawki. O karmienie piersią walczyłam długo, więc wiem jakie jest trudne. Przez pierwsze 10 dni dziecko jadło głównie z butelki.  Taka sytuacja w szpitalu... Karmienie jak sama nazwa wskazuje ma zaspokajać głód. Potrzebę bliskości ma zaspokajać przytulanie, masaż, głaskanie, mizianie, smyranie i inne dotykanie. Niekoniecznie trzymanie w paszczy mojego cycka.
2. Od pierwszej nocy dziecko spało w swoim łóżeczku. W swoim pokoju. I oczywiście zdarzały się noce, kiedy miałam już dość ciągłego wstawania żeby je nakarmić. Ale się nie ugięłam i twardo odkładałam ją do łóżeczka po to by po 3 godzinach znów do niej iść.  Zdarzały się noce kiedy nad ranem zabierałam ją do naszego łóżka po to abym w końcu się wyspała. Wtedy usypiał ją tylko  "brzuszek do brzucha", ponieważ cierpiała na kolki, problemy z bąkami lub  "cholera wie o co jej chodzi ale to pomaga", więc jakoś wytrzymam w tej pozycji. Nigdy jednak nie przespała z nami całej nocy. To były już sytuacje kryzysowe. I mogę je policzyć na palcach dwóch rąk.
3. Plan dnia to podstawa! Nie wyobrażam sobie jeść zimne obiady, pić zimną kawę i nie mieć czasu na kąpiel. Oczywiście plan nie jest restrykcyjnie sztywny i czasem ulega modyfikacjom. Nasz plan dostosowuje się do zmieniających się potrzeb dziecka ale zapewnia mu pewną stabilność. i nie koniecznie musi to być wszystko z zegarkiem w ręku... Chodzi przede wszystkim o nauczenie dziecka, że jest dzień i noc. W dzień podczas karmienia się przytulamy, rozmawiamy i patrzymy sobie w oczy. W nocy ma zjeść i iść spać dalej. Bez czułości, rozmów i jakichkolwiek zbędnych aktywności. Nasz rytm dnia ustalił się jeszcze w szpitalu. Ze względu na to, że była na solarium i nie mogłam mieć jej przy sobie, to położne kazały mi ją karmić co trzy godziny. Więc ściągałam mleko, szłam ją karmić, wyparzałam laktator, próbowałam zasnąć, spałam godzinę, ściągałam mleko... I tak przez prawie dwa tygodnie... Kiedy miała przerwy w opalaniu i wiedziałam, że tym razem będzie jadła z piersi to nie wiedziałam co zrobić z tak zaoszczędzonym czasem. Gdy wróciliśmy do domu i mogłam ją karmić wyłącznie piersią to w głowie mi się poprzewracało od dobrobytu i ilości snu jaki wtedy miałam. Na początku wybudzałam ją w nocy na karmienie, żeby dobrze zjadła. Później pozwalałam jej spać do oporu. W dzień nadal mieliśmy stałe pory posiłków. I okazało się, że przy zapewnieniu jej odpowiedniej ilości jedzenia w dzień - w nocy go nie potrzebuje. Po skończeniu czwartego miesiąca zaczęła spać w nocy po 12 -13 godzin. Na wadze przybiera. I nie wygląda na zagłodzoną. Oczywiście czasem zdarza jej się obudzić w nocy i głośno dopominać o jedzenie. I oczywiście, że wtedy ją karmię! Ale zaraz po zaspokojeniu swoich potrzeb zasypia. Sama! W łóżeczku.
4. Dziecko jak każda istota ludzka potrzebuje odpoczynku i chwili dla siebie. Odkrycie tej zależności było momentem przełomowym w moim życiu. Obserwacja dziecka zaowocowała określeniem jaki ma czas aktywności. Wiedziałam kiedy należy ją położyć do łóżeczka żeby mogła się wyciszyć i SAMA zasnąć. W naszym przypadku na początku było to 1,5 godziny. Teraz są to 2-3 godziny. Zależy od pory dnia. Najważniejsze to nie przegapić momentu kiedy dziecko jest już zmęczone. Bo później nie potrafi samo zasnąć. Dziwne prawda? Wcale nie! Jest sfrustrowane i przebodźcowane. Przypomnij sobie, sytuację kiedy byłaś skrajnie wykończona. Chciałaś spać i co? I się nie dało... W południe odkładam ją do łóżeczka dwie godziny po poprzedniej drzemce. Zasuwam zasłony i wychodzę. A Ona sobie coś tam pomruczy, postęka, trochę się powierci żeby rozładować bateryjki i zasypia. Wieczorem po kąpieli i karmieniu też odkładam ją do łóżeczka i wychodzę gdy ma oczy jak pięciozłotówki.

Ktoś kiedyś brzydko powiedział, że gówno nie śmierdzi dopóki się go nie dotknie, więc jak dziecko śpi to nie powinno się go budzić. Ja się z tym nie zgadzam. Znaczy ze stwierdzeniem o gównie to i owszem. Ale akurat z budzeniem dziecka nie mam najmniejszego problemu. Dzięki temu jestem w stanie kontrolować kiedy zaśnie następny raz. A chcę żeby chodziło spać przed dziewiętnastą. Dlaczego? Bo wiem, że potrzebuje w nocy 13 godzin snu. I jeżeli pójdzie spać później to i później wstanie. I wszystko się nam poprzesuwa. I następnego dnia nie zaśnie przed 22 bo nie będzie zmęczone. Więc jeżeli wracamy do domu z basenu i widzę, że Bezlukrątko zaczyna odpływać w foteliku, to najzwyczajniej w świecie jej na to nie pozwalam. Inaczej by się zregenerowała i czekałyby nas kolejne trzy godziny zabawy.

Jest też kilka fajnych gadżetów, które pomagają w takiej tresurze:
1. Śpiworek do spania - wiesz, że dziecko się nie rozkopie i nie obudzi z zimna
2. Lampka nocna o bardzo słabym świetle - w nocy podczas zmiany pieluszki i karmienia nie włączam bardzo słabe oświetlenie. Żeby podkreślić, że jest noc i zaraz wracamy do spania.
3. Zasłony zaciemniające. To też jest rewelacyjny gadżet. Zwłaszcza jak okna skierowane są na wschód. W ciemności śpi się lepiej bo wytwarza się melatonina.Zasunięcie zasłon to też taki nasz znak, że pora iść na drzemkę.
4. Dobry zegarek - żeby wiedzieć ile czasu minęło od poprzedniej drzemki i czy to już pora na pobudkę :)

Tak więc wychowuje moje dziecko z zegarkiem na ręku. I wiecie co? Cholernie mi z tym dobrze. Daje swojemu dziecku wszystko co najlepsze - łącznie ze szczęśliwymi i wyspanymi rodzicami. Mój mąż przyznał mi się ostatnio, że na początku nie wierzył w jakikolwiek sens tych rytuałów i planu dnia. Teraz nie wyobraża sobie, że mogłoby być inaczej.

Może i niektórzy nazwą to tresurą. Ja uważam, że jest to po prostu wychowanie ze zdrowym rozsądkiem na pierwszym miejscu.

I jeszcze kilka słów wyjaśnienia. Żeby nie było tak idealnie. Moje dziecko czasem drze się jak oszalałe. Ma gorsze dni i gorsze noce. Idą mu zęby. Ma skoki rozwojowe. Bunt kilkumiesięczniaka. Czasem totalną mamozę. Są dni kiedy najchętniej bym je komuś oddała na najbliższe 18 lat. Kiedy widzę, że płacze bo jest mu źle to noszę je na rękach do oporu. Albo pozwalam spać w chuście bo chcę uratować jej choć skrawek drzemki. Widzę jednak bardzo wyraźnie, że taki uporządkowany dzień daje jej poczucie bezpieczeństwa. A mi pozwala planować różne rzeczy. Choćby rehabilitacje. Wiem, że znosiłaby ją jeszcze gorzej gdyby miała ją o innej porze. Teraz zaczyna w szczycie formy i kończy przed drzemką. Dzięki temu ma szansę się zregenerować i przeżyć resztę dnia z dwuzębnym uśmiechem.


Jeżeli chcielibyście wiedzieć jak dokładnie wyglądał nasz plan dnia w poszczególnych etapach rozwoju  to dajcie znać w komentarzu. Postaram się stworzyć wtedy osobny wpis. 

pozdrawiam
Matka bez lukru
 --------
Dziękuję za odwiedziny! Jeżeli post Ci się podobał to zachęcam do komentowania tutaj albo na moim profilu na FB

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz