czwartek, 8 grudnia 2016

Baw mnie ludzki niewolniku

No to zaczęła się prawdziwa jazda bez trzymanki. Właśnie mamy niezmierną przyjemność zaliczać kolejny skok rozwojowy. Poprzednie to był pikuś. Trwały krótko i w sumie jakoś tak niezauważalnie przez nie przechodziliśmy. Bezlukrątko było trochę bardziej marudne ale ogólnie to był luuuuuzik.
Teraz mam wrażenie, że dziecko mi się popsuło! Skok w 5-6 miesiącu związany jest z relacjami. Czyli co się stanie jak coś zrobię. I z tzw. lękiem separacyjnym. Od kilku dni wystarczy, że zniknę z pola widzenia i jest ryk. Na szczęście "tańszy zamiennik" czyli tata też może przytulić na dobranoc. Po trzeciej, piątej, siódmej pielgrzymce do łóżeczka jaśnie pani córki osiągamy zamierzony efekt - dziecko śpi.


Nie znoszę słuchać jak moje dziecko płacze ale... wiecznie na rękach nosić jej się nie da.  Dziecię płacze częściej. Zwłaszcza jak nie śpi albo nie żre. A że lekarka straszy dokarmieniem z butli (buahahaha ona jeszcze nie wie, że me dziecko gardzi wszystkim co nie jest matczynym cyckiem!) to walczymy o jedzenie. I w swej głupocie dziecko przekarmiłam. Zamiast od razu zatrybić, że te wrzaski oznaczą skok na wyższy level to myślałam, że dziewczynę głodem morze.  I wpychałam cyca do paszczy. A że podczas wrzasku otwarta szeroko to nawet to takie trudne nie było. Tylko dziecior ciągnąć nie chciał. No ale w końcu uległ. I się przeżarł. I znów był wrzask - bo odbić jej się nie mogło. Na szczęście po kilku minutach poszedł soczysty bek i dogłębny pierd. Czyli wszystko pod kontrolną

Swoją drogą jedzenie to ostatnia rzecz jaka ją interesuje. Bo nawet mucha jaśnie pani córce przeszkadza w skupieniu. Ostatnio nawet miśki poodwracałam dupami w naszą stronę bo księżniczka zamiast skupiać się na cycku to się gapiła w ich wielkie oczyska. Przyklei się mały ssak do cycka na chwilę, pociągnie, powierci się i z otwartą paszczą gapi w sufit. Albo na ścianę. Albo na tą nieszczęsną dupę miśka. Po chwili znów się na cycka rzuca. Po 15 sekundach odkleja się i sprawdza czy przypadkiem na suficie nowa pajęczyna się nie pojawiła. A kiedy już jej się znudzi gapienie na wszystko dookoła to... gapi się na mnie. Z takim szelmowskim uśmiechem. Z taką minką aniołka. I dopiero jak dostanie całusa to wraca do jedzenia...

 Podobno dziecko podczas soku potrzebuje bliskości rodzica... Taaaaaa, jasne. W naszym przypadku to się nie sprawdza. Ona nie potrafi zasnąć na rękach. Wrzask i tyle. Dopiero jak się ją odłoży do łóżeczka to w końcu zaśnie. Ze zmęczenia. A jak nie śpi to trzeba ją ciągle zagadywać.  Stroić głupie miny, wydawać niezidentyfikowane dźwięki, strugać wariata, wymyślać coraz to nowe atrakcje. Wiecie, coś na zasadzie "Baw mnie ludzki niewolniku!"

Co możemy zrobić żeby go przetrwać? Nie brać do siebie płaczu dziecka, Oczywiście reagować. Przytulać, głaskać, śpiewać kolędy... Ale się nie przejmować. Bo w tej małej główce zachodzi teraz tyle zmian, że ona po prostu nie jest w stanie tego ogarnąć. Kochać. Zapewniać o miłości. O bliskości. O akceptacji. Nawet jak ma się ochotę wyrzucić dziecko przez okno.

I co najważniejsze - pamiętać, że to w końcu minie. I że skok pięcimiesięczniaka to taka mała lekcja cierpliwości przez buntem dwulatka, buntem 5 latka i później już nieustannym buntem nastolatka :)

Tylko poczucie humoru nas uratuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz